czwartek, 28 listopada 2013

Milva

Milva, sznaucerka pojawiła się w moim domu w 1991 roku, kiedy absolutnie pojawić się nie powinna. Zaczęłam właśnie - po kolosalnej zmianie kariery zawodowej - pracować w Banku Światowym. Jeszcze rok wcześniej byłam archeologiem i próbowałam po powrocie z Afryki finalizować doktorat z grot kultowych na Krecie. Rozpoczęty dziesięć lat wcześniej, z powodu rozmaitych życiowych zawirowań, w tym wyjazdu na wiele lat do Nigerii, czekał sobie aż do niego wrócę.
Widać jednak nie było mi to pisane by mieć tytuł doktora nauk humanistycznych, do dziś jestem jedynie magistrem.

No ale miało być o Milvie.

Pogodzenie tej nowej kariery zawodowej ze szczeniaczkiem w domu, dwójką nastoletnich dzieci, świeżutkim rozwodem - niekoniecznie w tej kolejności - było nie lada wyzwaniem. Ale o tym kiedyś gdzieś napiszę.

Milva była o tyle śliczna, co nieprawdopodobnie trudna do ułożenia.


Dzisiaj wiem, że wynikało to z mojego braku czasu, zbyt mało poświęcanej psu uwagi i pracy nad nim. Największym problemem było pozostawianie małego psa, niemal do razu samego w domu. Ja do pracy, dzieci do szkoły, potem pies na ich głowie, a ja pod wieczór wpadałam z zakupami robionymi po drodze by nakarmić ich troje. I tyle. Robiłam karierę, zresztą nie miałam wyjścia. Musiałam zarabiać pieniądze i to duże. Po rozwodzie zostałam w długach, praktycznie bez wyposażenia domu w cokolwiek, nastoletnie dzieci w szkołach, wszystko na mojej głowie.

A Milva cudo moje spędzało mi sen z powiek




Pozostawiona sama w domu przeobrażała się z łagodnej, kochanej psiny w bestię, która z siłą dorównująca jej rozmiarom niszczyła w domu co tylko wpadło jej w zęby i pazury. Do tego pomimo wyszkolenia w załatwianiu swoich potrzeb na łonie natury, dość często do domowych zniszczeń dokładała brak dyscypliny i w tym zakresie.

Jej ulubionym miejscem była moja wymarzona skórzana kanapa, która kupiłam okazyjnie w Emilli (to taki sklep meblowy słynny w tamtych czasach).



 
Niemal następnego dnia po zakupie, poduszka oparcia poszła w strzępy. Na szczęście producent bez żadnej opłaty przysłał mi nową. To był powiew nowej epoki, był początek roku 1992, w Polsce rzeczywiście zachodziła epokowa zmiana.

Na niewiele to pomogło, bo wkrótce Milva zabrała się za kanapę ponownie, wkrótce też kanapa nadawała się jedynie na śmietnik.
Na śmietniku lądowały kolejne doniczkowe rośliny, buty, ubrania, książki, meble dzieci, podarte i obsikane. Miałam dość,ale byłam bezradna. Zamknięta w pustym przedpokoju bez trudu otwierała wszystkie drzwi. Zamieniłam klamki na gałki, zjadała drzwi i boazerię, którą zgodnie z ówczesna modą miałam na ścianach.

No i co? No i nic, bo podobnie jest z psami wielu właścicieli ogrodów, którym psy a to zjedzą , a to wykopią cenne rośliny z nowych rabat. Albo się na nich 'uwalą' całym swoim słodkim ciężarem, tak że niewiele z tych połamanych okazów zostaje.

Miłość do psa jest bezwarunkowa, podobnie jak jego miłość do nas. Cierpieliśmy wszyscy, dzieci nie raz płakały z żalu wobec zniszczeń w ich ulubionych rzeczach, ale nadal uwielbiały Milvę.


W lutym 2000 roku mieszkałam już sama tylko z Milvą. Nic nie zapowiadało, że odejdzie. Usnęła nad ranem, ale poczekała by pożegnać się ze mną. Podniosła głowę na chwilę, popatrzyła na mnie i w chwilę potem było po wszystkim...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz