Milva, sznaucerka pojawiła się w moim domu w 1991 roku,
kiedy absolutnie pojawić się nie powinna. Zaczęłam właśnie - po
kolosalnej zmianie kariery zawodowej - pracować w Banku Światowym.
Jeszcze rok wcześniej byłam archeologiem i próbowałam po powrocie z
Afryki finalizować doktorat z grot kultowych na Krecie. Rozpoczęty
dziesięć lat wcześniej, z powodu rozmaitych życiowych zawirowań, w tym
wyjazdu na wiele lat do Nigerii, czekał sobie aż do niego wrócę.
Widać jednak nie było mi to pisane by mieć tytuł doktora nauk humanistycznych, do dziś jestem jedynie magistrem.
No ale miało być o Milvie.
Pogodzenie
tej nowej kariery zawodowej ze szczeniaczkiem w domu, dwójką
nastoletnich dzieci, świeżutkim rozwodem - niekoniecznie w tej
kolejności - było nie lada wyzwaniem. Ale o tym kiedyś gdzieś napiszę.
Milva była o tyle śliczna, co nieprawdopodobnie trudna do ułożenia.
Dzisiaj wiem, że wynikało to z mojego
braku czasu, zbyt mało poświęcanej psu uwagi i pracy nad nim.
Największym problemem było pozostawianie małego psa, niemal do razu
samego w domu. Ja do pracy, dzieci do szkoły, potem pies na ich głowie, a
ja pod wieczór wpadałam z zakupami robionymi po drodze by nakarmić ich
troje. I tyle. Robiłam karierę, zresztą nie miałam wyjścia. Musiałam
zarabiać pieniądze i to duże. Po rozwodzie zostałam w długach,
praktycznie bez wyposażenia domu w cokolwiek, nastoletnie dzieci w
szkołach, wszystko na mojej głowie.
A Milva cudo moje spędzało mi sen z powiek
Pozostawiona sama w domu przeobrażała
się z łagodnej, kochanej psiny w bestię, która z siłą dorównująca jej
rozmiarom niszczyła w domu co tylko wpadło jej w zęby i pazury. Do tego
pomimo wyszkolenia w załatwianiu swoich potrzeb na łonie natury, dość
często do domowych zniszczeń dokładała brak dyscypliny i w tym zakresie.
Jej ulubionym miejscem była moja wymarzona skórzana kanapa, która kupiłam okazyjnie w Emilli (to taki sklep meblowy słynny w tamtych czasach).
Niemal następnego dnia po zakupie,
poduszka oparcia poszła w strzępy. Na szczęście producent bez żadnej
opłaty przysłał mi nową. To był powiew nowej epoki, był początek roku
1992, w Polsce rzeczywiście zachodziła epokowa zmiana.
Na niewiele to pomogło, bo wkrótce Milva zabrała się za kanapę ponownie, wkrótce też kanapa nadawała się jedynie na śmietnik.
Na
śmietniku lądowały kolejne doniczkowe rośliny, buty, ubrania, książki,
meble dzieci, podarte i obsikane. Miałam dość,ale byłam bezradna.
Zamknięta w pustym przedpokoju bez trudu otwierała wszystkie drzwi.
Zamieniłam klamki na gałki, zjadała drzwi i boazerię, którą zgodnie z
ówczesna modą miałam na ścianach.
No
i co? No i nic, bo podobnie jest z psami wielu właścicieli ogrodów,
którym psy a to zjedzą , a to wykopią cenne rośliny z nowych rabat. Albo
się na nich 'uwalą' całym swoim słodkim ciężarem, tak że niewiele z
tych połamanych okazów zostaje.
Miłość
do psa jest bezwarunkowa, podobnie jak jego miłość do nas. Cierpieliśmy
wszyscy, dzieci nie raz płakały z żalu wobec zniszczeń w ich ulubionych
rzeczach, ale nadal uwielbiały Milvę.
W lutym 2000 roku mieszkałam już sama
tylko z Milvą. Nic nie zapowiadało, że odejdzie. Usnęła nad ranem, ale
poczekała by pożegnać się ze mną. Podniosła głowę na chwilę, popatrzyła
na mnie i w chwilę potem było po wszystkim...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz