czwartek, 28 listopada 2013

Grin, jego pierwsze lata

Kiedy odeszła Milva żal był straszny. 

Uznałam, że pomóc może tylko nowy pies. Przeszukałam wszystkie hodowle sznaucerów w kraju, widziałam straszne miejsca, gdzie nigdy nie powinny być hodowane psy, aż trafiłam do Legnicy. Nie miałam wątpliwości, że hodowla spełnia wszystkie warunki, by szczeniaczek stamtąd miał nie tylko rodowód, ale przede wszystkim był zdrowy i mógł wyrosnąć na mądrego, zrównoważonego psa.

Grin urodził się w moje imieniny, 13 marca i kiedy pierwszy raz, właśnie w marcu pojechałam do Legnicy by wybrać szczeniaczka sam przyszedł do mnie i pokazał język z wielką czarną plamą. Milva miała taką samą. 



Nie szukałam dalej. Zarezerwowałam pieska, by wrócić po niego za 7 tygodni, kiedy mógł już rozstać się z matką.

Perspektywa pojawienia się Grina była pierwszym od paru lat miłym zwrotem ku lepszemu. Mój koniec XX wieku był bowiem niezwykle trudny i smutny. Najpierw odeszła moja matka, potem straciłam córkę, wkrótce też rozstałam się z Bankiem Światowym. Syn zamieszkał u siebie, a ja postanowiłam wreszcie poświęcić czas mojej jakże zaniedbanej suni. Nie pracowałam, próbowałam stworzyć własną firmę, Milva nagle była na pierwszym miejscu. 

I wtedy odeszła.

Czas oczekiwania na przyjazd Grina wypełniła mi samo edukacja! Nauczona przykrym doświadczeniem z Milvą, czym kończy się zaniedbanie psa w jego wczesnych latach, chciałam przy drugim psie naprawić wszystkie błędy popełnione przy pierwszym. Książki, internet - który już wtedy oferował wszystko, forum dla sznaucerów,  forum dla właścicieli psów - czytałam, pytałam, rozmawiałam i kiedy wreszcie mogłam pojechać na początku maja po mojego psiaczka, byłam może nie gotowa, ale wiedziałam, że czeka mnie ciężka praca.

Pierwsza rzecz to był kennel, taka żelazna klatka, tu z zabawkami i poduszkami, które specjalnie dla niego uszyłam.



Wg fachowców, najłatwiejsza droga do nauczenia psa korzystania z trawniczka, a nie parkietu przy załatwianiu swoich potrzeb. Idea była tak, by psinka siedziała sobie w swoim domku, gdzie czuła się bezpiecznie, szczególnie po rozstaniu ze swoim stadem. Regularnie, początkowo co dwie godziny, piesio był wynoszony na trawnik. Jak wiadomo pies nie nabrudzi w swojej 'budzie', a regularne wychodzenie na dwór, gdzie sikał sobie na trawniczku, za każdym razem dostając nagrodę, w błyskawicznym tempie utrwaliło właściwe skojarzenia.
W miarę upływu czasu wychodzenie z klatki na dwór było coraz rzadsze, a swobodne bieganie po mieszkaniu coraz dłuższe. W efekcie tego treningu Grin niemal nigdy nie nabrudził w domu.

Kolejna sprawa to były zabawki - pies się nudzi, pies gryzie co znajdzie. I w kenelu i poza nim piesio miał pod dostatkiem swoich skarbów, które też dostawał jako nagrody.


Marne zdjęcia, ale dla mnie bezcenne. Tutaj ma jeszcze klapciate uszy. Wtedy jeszcze sznaucerom kopiowało się uszy. Kiedy przywiozłam go od chirurga płakałam nad nim z żalu, że tak cierpi i uważam, że zmiana przepisów i zakaz kopiowania uszu to bardzo słuszna decyzja.


Inna sprawa, że głowa sznaucera z kopiowanymi uszami jest najpiękniejsza.



Tu z kolejną zabawką, swoim wężem.
Zabawki i przysmaki to była też część treningu w przyzwyczajaniu psa do zostawania samemu w domu.
Niemal od pierwszego dnia, zostawiałam Grina samego, na początku na kilkanaście minut, za każdym razem, tuż przed wyjściem dając mu nową, albo schowaną zabawkę, albo przysmak. Moje wyjście z domu zaczęło mu się kojarzyć z czymś przyjemnym, nie wywoływało stresu. Stopniowo wydłużałam czas kiedy był w domu sam, przyzwyczaił się na tyle, że nigdy nie było z tym później problemu. A zdarzyło mi się z powodu mojego nowego zatrudnienia nie wrócić do domu przez 16 godzin! Nic się nie wydarzyło, nawet nie nabrudził.

Trening i systematyczna praca z psem dały wspaniałe efekty.

I jeszcze jeden element - minimum 2 godziny i to nie spaceru, ale biegania, zabaw, szaleństw na dworze. Biegania po lesie



Spotkań z kolegami


Tarzania w błocie


W trawie

Zmordowany, szczęśliwy pies. A to spojrzenie mówi wszystko...

 

Ta idylla trwała pierwsze trzy lata, kiedy pomimo podjęcia pracy w Kancelarii Prezydenta, gdzie czas pracy normowany raczej nie był, potrafiłam pogodzić troskę o psa z nowymi, niezwykle odpowiedzialnymi obowiązkami. Poza tym najważniejsze okazały się te pierwsze tygodnie, kiedy bardzo bliska współpraca z psem zaowocowała jego trwałymi nawykami.

A rok 2003 miał niestety wprowadzić do tego spokoju sporo zamieszania. Ale o tym będzie dalej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz