niedziela, 5 stycznia 2014

Coraz trudniej...

Każdy dzień przynosi kolejne ograniczenie. Z dawnych porannych spacerów wokół domu, teraz zostało już jedynie  kilka kroków wokół drzewka, a i to z wielkim trudem. Są dni kiedy Grin nie jest w stanie się podnieść, muszę podtrzymywać go na szaliku, inaczej łapki uginają się pod własnym ciężarem psa. 

Jakoś jednak codziennie udaje się nam wyjść, tak by czynności życiowe mogły mieć miejsce.Nadal też pełna  miska cieszy, a jedzonko znika w niezłym tempie.

Nie zmienia to postaci rzeczy, że codziennie, także pod wpływem uwag napotkanych ludzi, zastanawiam się, czy nie ciągnę tego zbyt długo, czy nie powinnam pomóc mojemu psu...

Tylko taka decyzja mnie przerasta. Gdyby było ewidentne, że ból i cierpienie psa nie ulega wątpliwości, wtedy zapewne byłabym gotowa, ale teraz, kiedy tylko narasta niedołężność zwierzęcia, przy jednoczesnej jakże silnej woli życia, nie jestem w stanie zrobić nic. 

14 lat psiego życia, stałej obecności, niesamowitego przywiązania, jakże mi teraz trudno, bo czy coś zrobię, czy nadal trwam w oczekiwaniu na naturalny bieg rzeczy, nie potrafię odzyskać spokoju i dawnej radości z tej naszej psiej relacji.

To przedostatni wpis w opowieściach o moich sznaucerach. Będzie już tylko jeszcze jeden, ten ostateczny i przyznam szczerze, że marzę bym mogła napisać to jak najszybciej. Tak ciężko jest patrzeć na te zmagania...