środa, 18 grudnia 2013

Grin wraca do Warszawy

Czteroletni pobyt Grina w Londynie mijał bez żadnych sensacji. Parkowe spacery, wędrówki po mieście, nawet wizyty w ambasadzie, jeśli musiałam zajrzeć tam w weekend, wyprawy po wyspie - poza Szkocją, Grin odwiedził też ze mną Walię, bywał nad morzem, a właściwie Kanałem na południu Anglii, zawsze korzystając maksymalnie z angielskiej wolności. 

W Anglii wszędzie pies ma swoje miejsce, nawet jeśli są rejony, gdzie obowiązuje całkowity zakaz wstępu dla psów, jak np. na plażach w sezonie, zawsze jest wydzielony kawałek plaży dla osób z psami. Te reguły są ściśle przestrzegane, ułatwiając wszystkim życie, podobnie jak i w przypadku sprzątania po psach. I sądzę, że nie tylko astronomiczne kary są tu decydujące.

Ale przecież byłoby zbyt idealnie, gdyby jednak coś złego się nie wydarzyło.

Mniej więcej w dwa lata po przyjeździe do Londynu Grin miał pierwszy atak epilepsji. Nie od razu wiedziałam co się dzieje, było to koszmarne przeżycie i wyglądało tak, jakby pies umierał. Niestety to nie był odosobniony przypadek, ataki pojawiały się także w następnych latach, ale na szczęście w nieszczęściu nie było ich więcej niż dwa, trzy w roku, ich przebieg wprawdzie gwałtowny i przerażający, nie pozostawiał żadnych dalszych konsekwencji dla zdrowia psa.
Leczenie natomiast daje nikłe rezultaty, ale za to ma bardzo szkodliwe działanie uboczne. Przyzwyczaiłam się żyć z tą psią chorobą, jedyną zresztą.

Przez ostatnie trzy lata nie pojawił się już żaden atak epilepsji. Choroba jak przyszła nie wiadomo dlaczego, tak samo i ustąpiła.

Ale miało być o powrocie. Cztery lata minęły, praca dobiegała końca, czas było planować podróż do domu w Warszawie. Tak jak i z Warszawy wchodziła w grę jedynie jazda samochodem. Ponieważ syn zostawał w Londynie przygotowując się do obrony doktoratu, poprosiłam Agnieszkę by mi towarzyszyła. I tak wracaliśmy razem, Grin, Agnieszka i ja.

Także promem, tylko tym razem początek był w Harwich. Kontrola psich dokumentów tylko formalna, po wjeździe na prom pies tak jak poprzednio śpał w samochodzie, a my na pokład korzystać z dobrodziejstw Stena Line.

Co godzinę w towarzystwie obsługi schodziłam pod pokład by sprawdzać, co dzieje się z psem, szczególnie że zaczął się wściekły sztorm. Grin spał jak zabity, ale nam niestety odechciało się wszystkiego.

Widok przez bulaje był mało przyjemny.




Na szczęście samochody stały bezpiecznie, a pies spał, choć 'burza szalała wokół nas'.

Widok portu w Hoek van Holland nawet zasnutego mgłą był wielką ulgą.



Potem jeszcze tylko nocleg w Niemczech, po kilku nieudanych próbach zjazdu z autostrady w ulewnym deszczu, jakoś odnalazłam nasz hotel. Jeszcze dobre niemieckie piwo przed snem dla odprężenia i następnego dnia, także już po ciemku, powrót na polskie drogi. A że był rok 2007 trasa od zachodniej granicy do Warszawy przez plątaninę dróg w budowie, też była co najmniej nieciekawa.

No ale się udało, koło północy stanęłam przed domem w Warszawie nie mając już siły by odwieźć Agnieszkę do jej domu. Na szczęście miała dobrego kolegę, który pomimo późnej pory natychmiast stawił się na miejscu i służył swoim samochodem.

Może to obawa by dowieźć psa bezpiecznie, może jednak moja orientacja w terenie, w sumie jednak takie trasy samochodowe to zdecydowanie nie moja cup of tea.

Była północ z soboty na niedzielę, czekało mnie rozpakowanie całego domu, w tym kolejnych transportów mebli i paczek z Anglii, a w poniedziałek o 9.00 rano zaczynałam ponownie pracę w Kancelarii Prezydenta. Tylko Prezydent już był inny. No ale to jest opowieść na inne czasy.

Grin nie poznał starego miejsca, długo jeszcze stale czekał przy drzwiach, by wreszcie wyjść i wrócić do swojego domu, a ten wg niego był w Londynie.
Powrócił też dawny zły nawyk szarpania posłania.






A i do mnie powoli docierała koszmarna polska rzeczywistość i też chciałam czym prędzej wrócić do Londynu.

2 komentarze:

  1. strasznie wtedy bujało .... oj mój błędnik nie był zachwycony....:):)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogóle pogoda raczej nie sprzyjała przez całą podróż. Bladym świtem w Londynie była mgła i mżawka, w Niemczech lało, a na tym promie to już było naprawdę nieciekawie. No ale wspomnienia są ;-)

      Usuń