piątek, 21 lutego 2014

Bardzo trudne rozstanie



2000-2014

Luty to miesiąc moich strat, rozstań, pożegnań.

W lutym zmarła moja Mama, odeszła Milva, to miesiąc złych wiadomości.

Dzisiejsze rozstanie z Grinem nadal do mnie nie dociera. Wiem, że go nie ma, tylko dlaczego jest.

Niemal słyszę jego ciężki oddech, stukanie pazurów o podłogę, kiedy jeszcze po raz ostatni próbuje wstać, jego ciepłe futro mam wciąż na swoich rękach, tylko pod tym futrem cisza, nie ma tego rytmu życia, tylko oczy nadal otwarte... śpi z otwartymi oczami, ale wspaniale spokojnie, nie szarpie się z brakiem oddechu, nie zmaga się z bezwładnymi łapami, nie rzęzi... jaki spokój...

Będzie zawsze ze mną.



czwartek, 13 lutego 2014

Grin wiecznie żywy

Miał tu być jeszcze jeden tylko wpis, ale chyba wtedy musiałam mieć bardzo zły dzień. 

Nic bowiem nie wskazuje na to, bym w najbliższym czasie miała stawić czoła jakiejś zmianie tutaj. Grin, tak jak mi kiedyś obiecał, ma zamiar żyć 20 lat. Po ostatnim kryzysie, kiedy było naprawdę źle, znowu odżył, niegojące się rany niemal zabliźnione, a pies z nową wiosenną energią znowu wędruje na dalekie spacery.

No nie od razy nad Wisłę, ale jednak nie jest to dreptanie pod drzewko, tylko całkiem dokładne penetrowanie okolic wokół domu.


Zmordowany po spacerze kudłaty Grysio odpoczywa.

Założyłam mu kolejny folder na zdjęcia, tym razem na rok 2014 i wygląda na to, że będzie w nim jeszcze mnóstwo zdjęć.

niedziela, 5 stycznia 2014

Coraz trudniej...

Każdy dzień przynosi kolejne ograniczenie. Z dawnych porannych spacerów wokół domu, teraz zostało już jedynie  kilka kroków wokół drzewka, a i to z wielkim trudem. Są dni kiedy Grin nie jest w stanie się podnieść, muszę podtrzymywać go na szaliku, inaczej łapki uginają się pod własnym ciężarem psa. 

Jakoś jednak codziennie udaje się nam wyjść, tak by czynności życiowe mogły mieć miejsce.Nadal też pełna  miska cieszy, a jedzonko znika w niezłym tempie.

Nie zmienia to postaci rzeczy, że codziennie, także pod wpływem uwag napotkanych ludzi, zastanawiam się, czy nie ciągnę tego zbyt długo, czy nie powinnam pomóc mojemu psu...

Tylko taka decyzja mnie przerasta. Gdyby było ewidentne, że ból i cierpienie psa nie ulega wątpliwości, wtedy zapewne byłabym gotowa, ale teraz, kiedy tylko narasta niedołężność zwierzęcia, przy jednoczesnej jakże silnej woli życia, nie jestem w stanie zrobić nic. 

14 lat psiego życia, stałej obecności, niesamowitego przywiązania, jakże mi teraz trudno, bo czy coś zrobię, czy nadal trwam w oczekiwaniu na naturalny bieg rzeczy, nie potrafię odzyskać spokoju i dawnej radości z tej naszej psiej relacji.

To przedostatni wpis w opowieściach o moich sznaucerach. Będzie już tylko jeszcze jeden, ten ostateczny i przyznam szczerze, że marzę bym mogła napisać to jak najszybciej. Tak ciężko jest patrzeć na te zmagania...